Czytam ostatnio Bettelheima, autora przenikliwego. Natrafiłam tam na wyjaśnienie projekcji, które ogromnie mnie zaskoczyło. Zatem projekcja nie polega na przypisywaniu innym cech ojca czy matki. Projekcja to subtelna operacja psyche: przerzucanie na drugą osobę własnych afektów, impulsów, sądów, emocji i postaw, których nie chcemy rozpoznać w sobie. Ego broni się, wypierając to, co zbyt bolesne, a następnie widzi to na zewnątrz, jakby świat był jedynie ekranem dla naszych cieni ( mit jaskini).
Najbardziej uderza mnie, że w terapii często można tę projekcję nie tylko przegapić, lecz wręcz podtrzymać. Jak długo można utrzymywać pacjenta w stanie zawieszenia? Jak długo usprawiedliwiać go przed nim samym, chronić przed własnym Ja niczym matrioszkę zamkniętą w kolejnej matrioszce? Coraz śmielej myślę, że katarsis, bezpośrednia konfrontacja z prawdą, jest nie tyle ryzykiem, co warunkiem wzrostu. Cena bywa jednak wysoka. Choć bywa, że wystarczy przyjaciel na tyle miłujący wiedzę (filozof), by odsłonić nam lustro bez taryfy ulgowej i powie najtrudniejszą prawdę bez paragonu.
Na subtelnych poziomach poznania siebie samo oszustwo ma potęgę demiurga. Pieper pisze, że subtelne samołudzenie się ma wprost nieograniczone możliwości. Umysł kocha potwierdzać własne konstrukcje. Nieustannie pragniemy głaskania. Nawet wchodzimy w układy, w których płacimy za podtrzymywanie własnych narracji. Psychiczny rynek złudzeń. A ci, którzy mają nas „naprawić”, czasem tylko uświęcają mechanizmy, które należałoby podważyć. Ambiwalencja rozciąga się wtedy jak gumka recepturka, dochodzi do absurdu.
Byłam w tym labiryncie przez trzy terapie. Gdyby nie filozofia, mogłabym nigdy nie zauważyć, że moje myśli ktoś poustawiał w cudzym porządku. Wnętrze przypomina laboratorium: odkrywcze i mroczne zarazem. Rozbrajanie własnych iluzji to praca ryzykowna, lecz jedyna, która prowadzi ku prawdziwemu zdrowieniu. Przy odpowiednim skupieniu odsłanianie iluzji ma sens.
Jedno wiem z całą jasnością: rozpraszanie sensu jest ślepą ulicą. Najtragiczniejsze jest to, że bardzo często oszukiwani jesteśmy tam, gdzie usilnie szukamy prawdy o sobie. Bez zdolności wyjścia na poziom meta, bez krytycznego spojrzenia zarówno na terapeutę, jak i na samego siebie, popadamy w sztuczność psychicznego teatru. Wielogłos systemu zagłusza głos własny.
W procesie tak zwanej „naprawy” częściej ujawnia się postawa roszczenia i obwiniania, zamiast dojrzewania do ostatecznej prawdy: że poznanie siebie to rezygnacja z determinizmów, a uzdrowienie to ruch w stronę realności, nie wygody.